Mój "mąż" jest bardzo przystojny.
Ma 19 lat,czarne, krótkie włoski, śniadą cerę i brązowe oczka.
Nagrywa płyty hiphopowe.
Ma trudną psychikę.
Często ma załamania nerwowe i tego typu problemy,wszytsko przez ta pierdoloną mafie.
Zgrywa twardziela.
Z trudem okazuje uczucia, tłumi je w sobie a one tak skumulowane czasami wybuchają.
Wtedy siedzi naprzeciwko mnie, a ja mu muszę mówić jak bardzo go kocham i ile dla mnie znaczy.
Wtedy widzę w jego oczach łzy.
On jest jak małe dziecko, którym trzeba sie opiekować.
Ale nie jest tak zawsze.
Nieraz to on zajmuje się mną, załatwia mi różne sprawy, martwi się o mnie i wydzwania, czy mi czasem nie jest smutno.(chyba jednak go kocham)
Nie potrafię z nim skończyć.
Nie wyobrażam sobie, jak by zareagował.
Nie wyobrażam sobie jego z inną.
Nie wytrzymałby z nią.
Kocha mnie.
Ja z nim wytrzymuję .
Jakoś.
Beze mnie by zginął.
To ja jestem jego weną w tekstach, ja mu pomagam i ja go pocieszam.
Najgorsze, że ja o tym wiem.
Ma bardzo bogatych rodziców, ma wsyztsko.
Ma mnie.
A ja mam jego.